Tak trochę żal… Trochę żal, że apostołowie tylko poprosili Jezusa, by nauczył ich modlitwy, a nie dowiedzieli się od Niego dokładniej, jak On sam się modli, a przynajmniej nie przekazali nam tego ewangeliści. Oczywiście, mówią oni wielokrotnie o modlitwie Jezusa, a nawet starają się przytoczyć treść kilku modlitw, niemniej może zrodzić się w nas pewne odczucie niedosytu. Ale może też i dobrze… bo przecież któż z nas, ludzi, umiałby pojąć tę jedyną relację pomiędzy Niebieskim Ojcem a Jednorodzonym Synem.
Może apostołowie po prostu umieli być dyskretni i nie „wchodzili z butami” w to, co ich przerastało. Uszanujmy ich milczenie, ale nie rezygnujmy z poszukiwań, ruszajmy w drogę śladem Jezusa zjednoczonego z Ojcem, prośmy ewangelistów, by uchylili nam rąbka tej tajemnicy. Stańmy z boku i patrzmy… Nie, „stać i patrzeć” to za mało! Przecież Bóg zesłał do serc naszych Ducha Syna swego, który woła: „Abba, Ojcze!”. Co to znaczy? Bóg chce, żeby modlitwa Jego Syna była naszą modlitwą, nadal chce słyszeć z ziemi głos swojego dziecka, a nie tylko „grzecznego sługi”, chce, żebyśmy wołali do Niego tym samym słowem „Abba!”, jakim nazywał Go Jezus.
Można by zaryzykować zdanie, że chrześcijanie są na ziemi również po to, by nigdy nie umilkła modlitwa Jezusa (oczywiście, przy uwzględnieniu ogromnej różnicy między Nim a nami). W tym celu Bóg daje nam dwie wielkie pomoce: daje Ducha Świętego do naszych serc, uczącego nas niewidzialnie, „od wewnątrz” synowskiej relacji, synowskiej modlitwy, a także daje nam Pismo Święte, które ukazuje nam modlącego się Jezusa.
W nurcie modlitwy narodu
Wychował się w pobożnej (ba, świętej!) rodzinie. Od najmłodszych lat rozbrzmiewały w Jego uszach (a jeszcze bardziej w Jego sercu) słowa, jakie każdy Izraelita – a zatem i On – wypowiada przynajmniej dwa razy dziennie: Słuchaj, Izraelu, Pan jest twoim Bogiem… Będziesz miłował Pana Boga swego z całego serca… A któż lepiej od Niego wiedział, że trwać przy Ojcu to słuchać, słuchać Jego Słów, Jego woli i kochać Go ponad wszystko.
Gdy skończy kilkanaście lat, podejmie dorosłe życie religijne: obowiązkowe codzienne modlitwy (poza tą powyższą trzy razy dziennie odmawia się tzw. Osiemnaście błogosławieństw, wysławiając Boga i prosząc w różnych intencjach narodu), pielgrzymki…
Po raz pierwszy widzimy Go na pielgrzymim szlaku, gdy ma dwanaście lat, choć nie można wykluczyć, że była to już kolejna Jego pielgrzymka. Wraz z Maryją i Józefem pokonuje trasę ponad 100 km. Ileż razy będzie wędrował na święta (zwłaszcza Paschy, ale nie tylko) z Galilei do Jerozolimy, także wtedy, gdy rozpocznie publiczną działalność. Wyobraźmy sobie Jezusa w tłumie pielgrzymów, wsłuchajmy się w tę „modlitwę zmęczonych nóg”, ale też w modlitwę ust sławiących Boga słowami Psalmów: Uradowałem się, gdy mi powiedziano: «Pójdziemy do domu Pańskiego!» (Ps 122, 1), Dusza moja usycha z pragnienia i tęsknoty do przedsionków Pańskich (Ps 84, 3). Jak musiało radować się serce Syna! Odmawiając psalmy, choćby te typowo pielgrzymkowe „psalmy stopni”, warto stanąć w duchu przy Jezusie – Pielgrzymie. On modlił się tymi samymi słowami, którymi ja mogę wyrażać tęsknotę… nie tylko za wielkimi sanktuariami, ale też i za własnym kościołem parafialnym, bo to jest przecież dom Pana, tutaj rozstrzygają się „sprawy Ojca”, najważniejsze sprawy w całym wszechświecie, tak ważne, że dla nich dwunastoletni Jezus oddala się od Matki i Józefa, spędza trzy dni w świątyni, a potem dziwi się, że Go szukano…
A świątynia – miejsce składania ofiar, modlitwy, nauczania… – rozbrzmiewa śpiewem psalmów. On też włącza swój głos w te wołania utrudzonych, prześladowanych, grzeszników… zaraz… Jezus? Tak! Bowiem również w tym wspólnym błaganiu wyraża się Jego miłość do grzesznych ludzi. Nie po to stał się człowiekiem, by mówić o naszej słabości: „To nie mój problem!”. Pokazał to tak wyraźnie wchodząc wraz z grzesznikami w wody Jordanu, a teraz wraz z nimi błaga Ojca o pomoc i zmiłowanie. A my tak często usprawiedliwiamy się: „Ten psalm nie wyraża tego, co ja dziś czuję!”. Jezus nie miał tego problemu: każdy psalm wyrażał to, co czuje ktoś z Jego ziemskich braci, potrzebujących Jego modlitwy… tych braci, z którymi On się wręcz utożsamia: Byłem głodny, byłem w więzieniu… Nie gorszy się nawet tzw. psalmami złorzeczącymi, bo rozumie ich sens (w przeciwieństwie do nas, którzy wolimy „nożyczki cenzury” od trudu zrozumienia).
Gdy Jezus powraca do Galilei, gdy wędruje przez miasta i wioski, włącza się w modlitwę wspólnotową w domach modlitwy – synagogach (św. Łukasz podaje, że w dzień szabatu udał się swoim zwyczajem do synagogi). Tam też często odczytuje fragment Pisma i naucza (synagogi nie miały stałych kaznodziejów, dlatego proszono kogoś z obecnych o przeczytanie Słowa Bożego i wygłoszenie nauki!).
Modlitwa towarzyszy Izraelicie we wszystkich ważnych momentach życia: specjalne modlitwy odmawiane są w dzień szabatu, w różne święta i w czas postu, a także przy każdym posiłku, ba, istnieje wiele modlitw błogosławieństwa przed spożyciem poszczególnych potraw. I rzeczywiście, w tych najważniejszych chwilach, gdy widzimy Jezusa trzymającego w dłoniach chleb (przed rozmnożeniem chleba, w wieczerniku, w Emaus), zawsze słyszymy, że odmówił On modlitwę dziękczynną lub błogosławieństwo. To ostatnie słowo wymaga jednak wyjaśnienia. Człowiek Biblii nie zna takiej modlitwy przed posiłkiem, jaka jest nam bliska: „Pobłogosław, Panie Boże, ten posiłek…”, ale modli się zawsze – i tak też modlił się Jezus – „Bądź błogosławiony, Panie, który dajesz nam…”. Zatem, ściśle mówiąc, Jezus nigdy nie błogosławił chleba, On zawsze błogosławił Ojca!… a dokładnie mówiąc, dziękował Mu, gdyż ojczysty język Jezusa nie posiada oddzielnego czasownika wyrażającego podziękowanie! Błogosławił Go także wtedy, gdy podczas wieczerzy wziął chleb… podobnie po wieczerzy wziął kielich… i gdy dziś, po tylu wiekach, kapłan odmawia liturgiczną modlitwę nad darami, jest ona bardzo podobna do tej, którą Syn skierował do Ojca w wieczerniku.
Sam na sam z Ojcem (choćby nawet wśród tłumu)
Ewangeliści mówią nam wielokrotnie, że Jezus odchodził na samotne miejsca (często na górę), aby się modlić; nieraz po całym dniu nauczania, uzdrawiania chorych, dyskusji z faryzeuszami szukającymi dziury w całym odchodził na górę, by modlić się przez całą noc. Mogło zabraknąć czasu na sen, wypoczynek, nawet na jedzenie, ale nie mogło braknąć czasu dla Ojca. Na modlitwie Jezus przygotowuje się do ważnych wydarzeń w swoim życiu: modli się stojąc w wodach Jordanu, na pustyni, przed wyborem apostołów, spędza też noc na modlitwie po wielkich cudach… Jeśli pozwala nam wyobraźnia, spróbujmy przedstawić sobie ten dialog, spróbujmy też wyobrazić sobie te dwie twarze (o ile możemy mówić o twarzy niewidzialnego Ojca) wpatrzone w siebie z miłością, zasłuchane w głos rozmówcy… Co musiał czuć Ojciec, gdy z ziemi płynęła do Niego taka modlitwa (jakże różna od naszych często bezdusznych „paciorków”)! Każda ważna chwila Jezusa musiała być omówiona z Ojcem, by wszystko działo się zgodnie z Jego wolą. Poznawał wolę Ojca w tym dialogu „w cztery oczy”, ale też odkrywał ją czytając i rozważając Pisma, które przecież przyszedł wypełnić. On sam powie Piotrowi broniącemu Go mieczem w Ogrodzie Oliwnym: Jakże wypełnią się Pisma, że tak stać się musi? (Mt 26, 54).
Nie patrzmy jednak na posłuszeństwo Jezusa wyłącznie w świetle modlitwy w Ogrójcu: ewangeliści ukazują nam wyraźnie, że modlitwa Jezusa jest przede wszystkim dziękczynieniem i zachwytem wobec woli Tego, który Go posłał. On sam, Syn, wie, że wszystko otrzymuje od Ojca – źródła wszelkiego życia. Dziękuje Ojcu, który pozwala Mu wskrzesić Łazarza, ale chyba najpiękniejszą modlitwę dziękczynno – pochwalną Jezusa przytacza nam św. Łukasz po powrocie 72 uczniów, gdy Pan każe cieszyć się uczniom nie tyle z otrzymanej mocy czynienia cudów, ile raczej z tego, że ich imiona zapisane są w niebie. W tej to chwili rozradował się Jezus w Duchu Świętym i rzekł: „Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie” (Łk 10, 21). Oto prawdziwe posłuszeństwo: zachwyt wobec woli Ojca, całkowite przylgnięcie do Jego zamiarów, radosne wychwalanie Tego, który wszystko mądrze uczynił. Jakże dalekie jest to myślenie Jezusa od naszego „Panie Boże, ja bym to inaczej urządził, ale skoro już tak koniecznie chcesz…”. Jezus cieszy się, że działalność misyjna uczniów przynosi owoce i że Ojciec objawia prostym ludziom tajemnice Królestwa. Cieszy się… i tylekroć modli się za uczniów: modli się za Piotra, by nie ustała jego wiara, zapewnia, że będzie prosił Ojca o udzielenie uczniom Ducha… Przede wszystkim podczas ostatniej wieczerzy (w tzw. modlitwie arcykapłańskiej – por. J 17) modli się nie tylko za obecnych uczniów, ale za tych, którzy w przyszłości będą wierzyć w Niego… czyli także za każdego z nas. Nie mogę tego pominąć: Syn rozmawia z Ojcem o mnie, prosi Ojca, by mnie ustrzegł od złego, zachował w swoim imieniu, uświęcił w prawdzie… a przede wszystkim chce, by ci wszyscy, których Ojciec Mu dał, byli tam, gdzie On jest… a zatem Syn Boży pragnie przebywać ze mną na wieki w domu Ojca! Boska Trójca rozmawia o mnie, troszczy się o mnie: Ojciec powierzył mnie Synowi, a Syn prosi za mnie Ojca! Jeśli sobie dobrze uświadomimy, jak ważni jesteśmy w świetle tej Jezusowej modlitwy, możemy wyleczyć się z wielu kompleksów… i nauczyć się prawdziwej synowskiej relacji do Boga.
Zatrzymajmy się przy tej modlitwie w wieczerniku. Oto Jezus, świadom, że tej nocy zacznie się dla Niego straszliwe cierpienie, kieruje do Ojca niezwykłą prośbę: Ojcze, nadeszła godzina. Otocz swego Syna chwałą, aby Syn Ciebie nią otoczył. Cóż ma wspólnego z chwałą hańba krzyżowej męki? Otóż w Ewangelii Janowej wyraźnie dostrzegamy, że śmierć, zmartwychwstanie i wniebowstąpienie Jezusa stanowią jedno wielkie misterium Jego wywyższenia i otoczenia chwałą. Ukrzyżowanie jest „pierwszym krokiem ku górze”. Syn podejmuje mękę świadom, że czyni to także dla chwały Ojca, bo gdy zostanie wywyższony nad ziemię, przyciągnie wszystkich do Siebie i zaprowadzi do Ojca. O tym wywyższeniu nad ziemię mówi Jezus w chwili, gdy Grecy wyrazili pragnienie spotkania się z Nim. Wtedy też – tylko tutaj w Ewangelii Janowej, która nie opisuje wprost trwogi konania w Ogrójcu – wyznaje nam otwarcie, co czuje wobec nadchodzącego cierpienia: Teraz dusza moja doznała lęku i cóż mam powiedzieć? Ojcze, wybaw Mnie od tej godziny. Ależ właśnie dlatego przyszedłem na tę godzinę. Ojcze, wsław imię Twoje (J 12, 27 – 28a). I wtedy – jedyny raz w tej ewangelii – rozlega się głos z nieba. Można by zaryzykować stwierdzenie, że Ojciec wzruszony heroiczną miłością i posłuszeństwem Syna, odpowiada tym okrzykiem, który przeszywa niebiosa: Już wsławiłem i jeszcze wsławię! Cóż może przynieść większą chwałę Jego imieniu niż ta gotowość zbawienia słabych braci, jaką okazuje Jego Syn, który powie przed wyjściem z wieczernika: Niech świat się dowie, że Ja miłuję Ojca (J 14, 31).
Zanim jednak dokona dzieła zbawienia, musi doświadczyć ostatniej próby: lęku ludzkiego ciała przed cierpieniem i śmiercią. Tego lęku nie doświadczają aniołowie… trzeba było naprawdę stać się Ciałem, by móc stoczyć taką walkę. Ojcze, jeśli to możliwe… lecz nie moja wola, ale Twoja… Nie bez powodu autor Listu do Hebrajczyków stwierdza, że Jezus nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał (5, 8), albo raczej: doświadczył we własnej osobie, jak trudne bywa posłuszeństwo. I właśnie dlatego chciał, by byli przy Nim uczniowie: nie tylko po to, by nie czuł się samotny (przecież człowiek umierający jest zawsze w pewnym sensie samotny), ale przede wszystkim po to, by patrząc na Jego udrękę uczyli się, że modlitwa bywa też zmaganiem, walką…, by widzieli, że On pogrążony w udręce jeszcze usilniej się modlił (Łk 22, 44). Nie szukał tanich sposobów ucieczki od problemów, ale stawiał im czoła, umacniany przez Ojca. Tego właśnie chciał nauczyć uczniów. Tak bardzo prosił ich: czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie… oni jednak wciąż uciekali w bezpieczną krainę snu.
I wejdzie na drogę krzyża, a swoją modlitwą ogarnie nawet tę straszliwą mękę. Będzie modlił się za tych, którzy przebiją Mu ręce i nogi, a umierając wyda z siebie ten ostatni okrzyk całkowitego zaufania: Ojcze, w ręce Twoje powierzam ducha mego. Nawet tu, z wysokości krzyża, modli się słowami psalmu (31) i nie omieszka wprowadzić drobnej, ale znaczącej korekty: zamiast „Boże” powie „Ojcze”.
Celowo pomijam najtrudniejszą modlitwę Ukrzyżowanego (również zaczerpnięta z psalmu): Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? Ewangeliści nie skomentowali nam tych słów. Nie wiemy więc, czy ten okrzyk był – jak uważa wielu – rzeczywiście wyrazem poczucia osamotnienia Tego, który wziął na siebie nasze boleści, czy też – jak utrzymują inni – ten początek Psalmu 22 każe nam spojrzeć na całość tego utworu, który jest wielkim hymnem ufności człowieka cierpiącego.
Czasem komentarze są zbyteczne… i zbyteczne są słowa. Wystarczył ostatni okrzyk i myśl skierowana ku Ojcu, do którego Jezus powracał.
I na wieki
Ostatnią modlitwą Jezusa na ziemi jest błogosławieństwo uczniów przed wniebowstąpieniem (por. Łk 24, 50-51). Odchodząc do Ojca, Jezus prosi Go za tych, których teraz posyła z misją do świata.
Czy więc na tym powinniśmy zakończyć nasze rozważanie? Nie, księgi Nowego Testamentu przekonują nas, że wstawiennictwo Jezusa za nami trwa nadal w domu Ojca. Chrystus ma kapłaństwo nieprzemijające, przeto i zbawiać na wieki może całkowicie tych, którzy przez Niego przystępują do Boga, bo wciąż żyje, aby się wstawiać za nami (Hbr 7, 24-25). Jakże często ograniczamy nasze rozumienie wstawiennictwa u Boga do Matki Bożej i świętych, zapominając o tym najpotężniejszym Orędowniku! Jezus modli się i zbawia na wieki, a więc modli się za mnie, czyni wszystko, by mnie zbawić, nawet wtedy, jeśli moja odpowiedź na Jego starania… jest daleka od oczekiwań. Ale wtedy wiem, że jeśliby nawet kto zgrzeszył, mamy Rzecznika u Ojca, Jezusa Chrystusa sprawiedliwego (1 J 2, 1). Warto zwrócić uwagę na słowo „Rzecznik”, gdyż w tekście greckim występuje tu termin Parakletos, którym w Ewangelii Janowej Jezus określa Ducha Świętego (najnowsze wydanie Biblii Tysiąclecia przyjęło tłumaczenie Duch Paraklet zamiast mniej dokładnej wersji Duch Pocieszyciel. Paraklet to przede wszystkim obrońca w sądzie, a ściśle mówiąc: świadek obrony, gdyż w tamtej kulturze nie znano urzędowych obrońców i oskarżycieli. Zatem sprawiedliwy Jezus staje przy nas jako „świadek obrony”, prosząc Ojca o przebaczenie naszych grzechów (dobrze jest uświadomić sobie tę prawdę, ilekroć przystępujemy do Sakramentu Pojednania).
Tak będzie wstawiał się za nami aż do końca czasu. A co potem? Czy gdy nie będzie już cierpienia, słabości, gdy będziemy na zawsze z Nim… czy znikniemy z modlitw Jezusa? Nie sądzę… Bo przecież cóż w tym dziwnego, że rozmawia się z własnym Ojcem o kimś, kogo się kocha?
Danuta Piekarz
Głos Karmelu 1/2006