Acedia i błogosławieństwo atakowanych przez zło świata

Zastanawiając się nad naturą grzechów głównych, tradycja wschodnia wylicza ich nie siedem, jak na Zachodzie, ale osiem. Zachód zagubił jeden z nich, który, owszem, pojawił się w jego literaturze ascetycznej w V wieku za sprawą św. Jana Kasjana, ale niedługo zagrzał miejsce w tutejszych katalogach grzechów głównych. Tradycja zachodnia od samego początku miała z nim spory problem i to już na samym etapie nadania mu nazwy w języku łacińskim. Jan Kasjan, próbując przetłumaczyć grecki termin, nie jest w stanie oddać go jednym słowem. Podaje więc dwa: taedium anxietas cordis, lecz ani jedno, ani drugie nie przyjęło się na trwałe. Jako nazwa tego stanu duchowego funkcjonuje więc do tej pory i w łacinie, i w innych językach zachodnioeuropejskich zlatynizowany termin grecki: acedia. Tak jest też w języku polskim. Swoisty wyjątek stanowi na tym tle język staro-cerkiewno-słowiański, podstawa językowa słowiańskiej tradycji wschodniej, który jako jedyny znalazł swój odpowiednik. Jest nim słowo unynije.

Dla naznaczonego praktycyzmem i moralizmem Zachodu acedia była od początku czymś dziwnym. W żaden sposób nie można było do niej zastosować terminu „grzech”, który dawało się jeszcze w mniejszej czy większej mierze odnieść do pozostałych siedmiu. Poza tym szerzyło się nieuprawnione przekonanie, że acedia to problem mnichów, a nie ludzi świeckich. Nic więc dziwnego, że zniknęła ona z katechizmowych katalogów grzechów głównych. Nie znaczy to jednak, że chrześcijaństwo zachodnie straciło z oczu to, co acedia oznacza. W literaturze ascetycznej Zachodu można by znaleźć wiele tekstów poświęconych tej tematyce, ale pod inną nazwą i niejako rozproszonych, bez bezpośredniego związku z siedmioma grzechami głównymi. Z punktu widzenia tradycji wschodniej nieuwzględnienie tego stanu duchowego jest jej sporym brakiem, nie posiada ona przez to jakby ostatecznego wykończenia.

Termin acedia

Sam termin grecki jest bardzo ciekawy. Jako pierwszy używa go starożytny lekarz Hipokrates, który oznacza nim stan wyczerpania organizmu1. Potem znajdujemy go w greckim tłumaczeniu Starego Testamentu – tzw. Septuagincie. Występuje on tam trzykrotnie i oznacza zgryzotę (por. Ps 119, 28), niezadowolenie (por. Syr 29, 5) i zgnębienie (por. Iz 61, 3). Zwłaszcza w tym ostatnim przypadku jest to znaczące, bowiem prorok Izajasz mówi wprost o „duchu zgnębienia” i zapowiada, iż Sługa Jahwe przyniesie zamiast tego ducha „pieśń chwały”. Zobaczymy nieco dalej, jak niezwykle trafne jest to określenie – duch acedii.

Aż do czasów Ojców pustyni użycie tego terminu będzie sporadyczne. Nie ulega wątpliwości, że Ojcowie zaczerpnęli ten termin z Septuaginty, gdzie jest on, jak widzieliśmy, przeciwieństwem tego, co przynosi Sługa Jahwe – Jezus. Nie jest przypadkiem, że rozkwita on w IV wieku na pustyniach Egiptu, jest bowiem wyrazem niezwykłej finezji duchowej tych, którzy po okresie męczenników krwi poszli za wezwaniem Ducha Świętego, by być męczennikami ducha. Męczeństwo pozostało to samo. Zmieniły się tylko formy prześladowania i świadectwa. Tak jak pierwsze wieki chrześcijaństwa, tak też i późniejsze, aż po nasze dni, obejmują słowa Apostoła Pawła:

„Nieustannie nosimy w naszym ciele umieranie Jezusa, aby życie Jezusa objawiło się w naszym śmiertelnym ciele” (por. 2 Kor 4, 10).

Tej misji chrześcijanina stają na drodze wielkie zagrożenia duchowe w postaci grzechów głównych będących skutkiem oszustwa złego ducha. Człowiek zwiedziony przez demona wchodzi w postawy, których nie chce i które sam piętnuje. Nikt bowiem nie chce być pysznym, chciwcem, nieczystym, zazdrośnikiem, nikt nie chce być nieumiarkowanym w jedzeniu i piciu ani żyjącym w gniewie i buncie, ani leniwym… A przecież mimo to tak wielu ludzi, co więcej, chrześcijan, nieświadomie i niemalże bezwolnie takimi się staje. A wszystko stąd, że nie czerpią z miłości Boga, lecz szukają źródeł życia tam, gdzie są one albo niewystarczające („Tylko Bóg wystarczy” – św. Teresa od Jezusa), albo wręcz zatrute. Acedia jest ostatnim, najdojrzalszym owocem tych postaw.

 Natura acedii

 

Ewagriusz z Pontu, który usystematyzował doświadczenie duchowe Ojców Pustyni, tak definiuje acedię: „Acedia jest umiłowaniem sposobu życia demonów”2. Definicja ta jest tyleż prosta i szokująca, co niejasna, ujmuje jednak niezwykle trafnie sedno sprawy. Spróbujmy się więc jej przyjrzeć i ją rozjaśnić.

Bóg stworzył człowieka na swój obraz i prowadzi go przez historię zbawienia, aby się stał na podobieństwo Jego Syna. Prowadzi go do przebóstwienia poprzez umiłowanie sposobu życia Boga, który jest Miłością. Człowiek realizuje swoje człowieczeństwo przez miłość i w miłości. Drogi Boga zawsze są drogami miłości. Demon przeciwnie – jest źródłem nienawiści i zawiści. Nie może jednak pozyskać człowieka na tych drogach, gdyż człowieka nienawiść i zawiść nie pociągają. Dlatego będąc kłamcą i ojcem kłamstwa, symuluje miłość i troskę o człowieka, i tak prowadzi go do „umiłowania” swego sposobu życia. Stopniami na tej drodze są kolejne grzechy główne od pychy począwszy. Każdy z nich jest kłamliwą obietnicą szczęścia. Człowiek jednak nie widzi ani tych grzechów, ani tym bardziej samej acedii, w której na koniec się znajduje. Co więcej, może ten stan uważać za swoistą cnotę, rodzaj krzyża, który przyszło mu nieść. To prawdziwy majstersztyk złego ducha, iż można przez długie lata iść jego drogami, usprawiedliwiając siebie na różne sposoby i nie widząc potrzeby głębokiego nawrócenia serca. Acedia jest swoistą perwersją duchową, w której „kocha się”, a raczej traktuje jako zwyczajne i normalne to, do czego powinno się czuć wstręt, nie uświadamiając sobie demoniczności tego stanu.

Życie demonów to esencja sprzeczności i wewnętrznego rozdarcia. Jak wszystkie byty rozumne stworzone przez Boga do miłości, żyją one w jej zaprzeczeniu. Tak też jest z acedią. Również ten stan jest pełen sprzeczności i rozdarcia. Stąd też tak trudno go opisać z precyzją, jakiej oczekuje człowiek Zachodu.

Oprócz niewiary w miłość Boga stan ten cechuje utrata nadziei chrześcijańskiej. Człowiek taki nie liczy na wielkie obietnice Boga, a jego horyzont myślowy ograniczony jest do szarej codzienności, z której, owszem, jest niezadowolony, ale z której jedynie wyssać można jakieś resztki życia. Poddaje się więc rozlicznym impulsom swej zmysłowości, szukając drobnych pocieszeń, gdzie się da. Ewagriusz, opisując stan mnicha w acedii, przedstawia go jako siedzącego w oknie i wypatrującego nowości, niepotrafiącego się skupić na niczym, gadatliwego, nienawidzącego pracowitości, dogadzającego sobie w czym tylko się da. Oczywiście takie zachowanie nie dotyczy tylko mnicha. Dzieje się tak z każdym, kogo opanowała acedia. To człowiek uciekający od jakiejkolwiek ofiary dla innych, dbający tylko o siebie i swoje bezpieczeństwo. Po co ma rezygnować z siebie? Co będzie z tego miał? Takie postawy znamy także z naszych rodzin i miejsca pracy.

Inną bardzo ważną cechą człowieka w stanie acedii jest wstręt do posłuszeństwa. Podobnie jak brak nadziei, tak i nieposłuszeństwo stanowi istotę sposobu życia demonów. Pogrążony w acedii nie cierpi posłuszeństwa. Już sam widok osób, którym winien jest posłuszeństwo, jest dla niego przykry. Nie musi to oznaczać, że taki człowiek jest otwarcie nieposłuszny, bo mogłoby go to zbyt wiele kosztować, a przecież zależy mu na ludzkich względach także swoich przełożonych. Więc zagłębia się w sieć kombinacji, manipulacji i samowoli. Przy zewnętrznym posłuszeństwie i lojalności tkwi w krętactwach i mniejszych czy większych kłamstwach. Dlatego ludzi, którzy mogą to odkryć, odbiera jako zagrożenie. Żyje więc w zalęknieniu i rozdrażnieniu, w wielu dostrzega swoich wrogów i próbuje na różne sposoby się przed nimi zabezpieczyć, nierzadko stosując intrygę. I te postawy znamy bardzo dobrze. Do pewnego stopnia nawet może wydają się nam normą.

Kolejną cechą człowieka w acedii jest rozdarcie. By znów użyć tu słów samego Ewagriusza: „Kto ulega acedii, nienawidzi tego, co jest, pożąda zaś tego, czego nie ma”. Jest pełen buntu wobec rzeczywistości, która go otacza, z sobą samym włącznie, i tęskni za rzeczami nieosiągalnymi. Nienawidzi tego, co Bóg mu dał i daje, ma zamknięte oczy na dary Boga, a zapatrzony jest w to, co jego zdaniem przyniosłoby mu szczęście, lecz tego nie ma, „kocha” więc pustkę, zwykle przybraną w piękne ramy marzycielstwa. Ewagriusz powie, że acedia jest snem obracającym się wokół siebie. To marzycielstwo jednak miast człowieka uszczęśliwiać, jeszcze bardziej oddala go od rzeczywistości i rodzi w nim nieustanne pretensje.

Oczywiście taki stan powoduje w człowieku ogarniętym acedią smutek. To kolejna cecha acedii. Według Ewagriusza acedia jest wspólniczką smutku i smutek jest jej nieodłącznym towarzyszem. Z czasem pogłębia się, niszcząc osobowość człowieka i prowadząc do różnorakich jej zaburzeń: od różnych form depresji do schorzeń jeszcze poważniejszych. Ewagriusz nazywa też acedię brzemieniem szaleństwa, zapewne to mając właśnie na myśli. To już ewidentnie najbardziej gorzkie owoce acedii. W takich stanach nieobce stają się myśli samobójcze ujawniające w sposób jasny działanie złego ducha, który ostatecznie jest zabójcą. Krótko mówiąc, w miarę postępu acedii życie człowieka zamienia się stopniowo w rodzaj piekła na ziemi aż po ostateczne tego konsekwencje.

Pismo Święte

Stanisław Łucarz SJ „Życie Duchowe” Jesień 48/2006

Zdjęcia: pixabay.com