Licencja na zbawienie

Chodzenie do Kościoła jest oddawaniem kultu Jedynemu Bogu. Ma sens tylko wówczas, jeśli nie uznajemy w życiu innych bożków.

ANNA SOSNOWSKA: Skoro poza Kościołem nie ma zbawienia, to jakie są granice Kościoła – gdzie Kościół jeszcze jest, a gdzie już go nie ma?

WIESŁAW DAWIDOWSKI OSA: Na to pytanie chciał odpowiedzieć Sobór Watykański II. W Konstytucji dogmatycznej o Kościele Lumen gentium czytamy, że jedyny, prawdziwy Kościół Chrystusowy trwa w Kościele katolickim. I o to słówko „trwa”, po łacinie subsistit, toczy się wśród teologów spór: czy należy je rozumieć w sposób inkluzywny i włączać w Kościół wiernych innych wyznań, czy też ekskluzywny, ograniczając zasięg Kościoła wyłącznie do Kościoła katolickiego. Tylko co było intencją ojców soborowych?

Benedykt XVI, jeszcze jako kardynał Ratzinger, w dokumencie Dominus Iesus bardzo jasno określił, że subsistit oznacza granice Kościoła katolickiego. Ale znowu – rasowy teolog będzie się spierał o to, czy większą wartość ma nauczanie Kongregacji Doktryny Wiary, czy nauczanie soborowe.

Która koncepcja jest ojcu bliższa – Kościoła zawężonego czy poszerzonego?

Jestem zwolennikiem poszerzania granic Kościoła, ale nie do granic niemożliwości!

We wspomnianej przez ojca Konstytucji dogmatycznej o Kościele, w punktach 14 i 15, opisano stopnie przynależności do Kościoła: najpierw są katolicy, potem inni chrześcijanie, żydzi, muzułmanie, wyznawcy innych religii, w końcu ludzie dobrej woli.

Od razu sprostowanie. Konstytucja mówi w tych punktach wyraźnie o przynależności do Ludu Bożego, a nie do Kościoła. Często te dwie rzeczywistości są mylone. Lud Boży to pojęcie szersze niż Kościół, który jest znakiem zbawienia, ale nie jest drogą zbawienia.

Jest tylko narzędziem?

Dokładnie tak. Drogą zbawienia jest Chrystus, a Kościół na Niego wskazuje. Konstytucja Lumen gentium zaczyna się od słów: „Światłem świata jest Chrystus”, nie Kościół. Kościół, jak mówili jego ojcowie, to jedynie księżyc, który świeci ludziom w nocy i pozwala dotrwać do dnia. Kiedy to sobie uporządkujemy, pojawi się pytanie: gdzie ludzie się zbawiają?

No to gdzie się zbawiają?

Nasza rozmowa zmierza do wyjaśnienia formuły, która została wypowiedziana w III wieku przez św. Cypriana: „Extra Ecclesiam nulla salus” – „Poza Kościołem nie ma zbawienia”. Ale trzeba pamiętać o tym, w jakim kontekście Cyprian wypowiedział te słowa. Był to czas prześladowania chrześcijan, wielu porzucało Kościół, lękając się o swoje życie doczesne. Cyprian dopowiadał jeszcze jedno ważne i wiele wyjaśniające zdanie: „Nie może mieć Boga za Ojca ten, kto nie ma Kościoła za Matkę”. Tylko że – uwaga! – ta wypowiedź nie dotyczyła tych, którzy są poza Kościołem, ale tych, którzy byli w Kościele. Siedemnaście wieków później konstytucja Lumen gentium powie, że do Kościoła przynależy się sercem, a nie ciałem. I wyraźnie rozróżni: są tacy, którzy oficjalnie nie wstąpili do Kościoła, ale i tak do niego należą; to ci, którzy wypełniają prawo Boże i dzięki temu są bliżej zbawienia. Ale są i tacy ludzie w Kościele, którzy trwają w nim jedynie ciałem, a nie duchem; i ci – konstytucja wyraźnie to mówi, cytując zresztą świętego Augustyna – zbawienia nie osiągają. Czyli można być w Kościele i nie osiągnąć zbawienia. To jest dramat, przede wszystkim dramat Boga, bo On nie da na siłę zbawienia komuś, kto tego nie chce.

Czym właściwie jest zbawienie?

Zbawienie jest pojęciem wieloznaczeniowym, ale nie wieloznacznym. Chodzi o zwycięstwo nad kimś lub nad czymś. Z jednej strony to jest salus, czyli zdrowie polegające na integralności duszy i ciała. Chodzi tu o postępowanie człowieka według ducha, a nie według pożądliwości ciała.

Ten rodzaj zbawienia osiągamy już tu i teraz?

Raczej się o nie się staramy, walczymy. Ale też jest nam ono podarowane. Święty Augustyn mówi do Boga: „Daj to, co nakazujesz, i nakazuj, co chcesz”. To znaczy, że nie mogę wykonać tego, czego Bóg ode mnie wymaga, bez pomocy Jego łaski. Mamy współdziałać z Bogiem, by się zbawić.

Jest też druga rzeczywistość zbawienia, rozumianego jako szczęście, które zaczyna się tutaj i ma swoją kontynuację w wieczności.

Jak możemy rozpoznać te symptomy zbawienia w codzienności? Jak zobaczyć, że nasze chodzenie do kościoła już teraz, mówiąc brzydko, nam się opłaca?

Czym jest chodzenie do kościoła? Chyba nie do końca to rozumiemy. Historia zbawienia, którą znajdziemy w Biblii, to opis dwóch sytuacji: Boga szukającego człowieka i człowieka szukającego Boga. Ale nie boga jakiegokolwiek, tylko Boga Jedynego! To jest tajemnica wybrania Izraela, który został powołany do czczenia Jedynego Boga i bycia w świecie Jego znakiem. W pewnym momencie historii zbawienia pojawia się Chrystus, z którego wyrasta Kościół, w którym chodzi dokładnie o to samo! W rozmowie z Samarytanką Jezus mówi, że prawdziwi czciciele będą oddawać Bogu cześć w duchu i prawdzie (por. J 4,21–23), i nasze chodzenie do kościoła jest właśnie oddawaniem kultu temu Jedynemu Bogu. Ma sens jedynie wówczas, jeśli nie uznajemy w życiu innych bożków. W przeciwnym razie tylko odbijamy kartę obecności w kościele, nawet jeśli podczas mszy przyjmujemy w pobożny sposób komunię świętą. Szalenie ważne jest, byśmy odkryli, że do kościoła idziemy po to, by sprawować kult Jedynego Boga we wspólnocie tych, którzy wierzą tak samo jak my. Gdy święty Cyprian mówi: „Poza Kościołem nie ma zbawienia”, to znaczy, że człowiek nie odnajdzie szczęścia poza tą sytuacją, w której oddaje kult Jedynemu Bogu. Ale to nie jest takie proste.

Kiedy mówi ojciec o kulcie, to ja widzę zaraz zagrożenie pustą obrzędowością i mizerię wspólnoty, w której ten kult się sprawuje.

No właśnie! Na tym polegał też dramat Jezusa, który według św. Marka wszedł do świątyni jerozolimskiej, dokładnie wszystko obejrzał i zaraz z niej wyszedł, bo zobaczył fasadę obrzędowości, pusty rytuał. Może się tak stać, że nasz kult również będzie fasadowy, nie dotknie serc. Ale mam wrażenie, że dzisiaj, przynajmniej w niektórych kręgach, na nowo odkrywa się ducha liturgii, czyli to, co jest sednem naszego spotkania w kościele. Spotykamy się, bo spotkaliśmy Jedynego Boga, Tego, od którego wyszliśmy i do którego powracamy. Coraz więcej ludzi szuka spotkania z Bogiem w ciszy, w harmonii, a nie w hałasie gitar i przegadanych modlitw.

Jak w takim razie być w Kościele – proszę zauważyć, że nie użyłam określenia „chodzić do kościoła” – żeby doświadczać zbawienia?

Żeby przyjmować dar zbawienia, dar codziennego szczęścia, i to tak, żeby innym go nie zabierać (śmiech)? Bo kiedy zabieramy szczęście innym albo nie pozwalamy, żeby ci obok nas byli szczęśliwi, to też grzeszymy. Wszystko koncentruje się ostatecznie w przykazaniu miłości Boga i bliźniego – tam skupiają się wszystkie nasze pragnienia i poszukiwania.

Wiesław Dawidowski OSA, Anna Sosnowska

Zdjęcia; pixabay.com