Grzech jest zjawiskiem społecznym nie tylko w wymiarze jego skutków, ale także przyczyn. To inni, wpływając na nas, mogą powodować pojawienie się grzechu w naszym życiu. To my, wpływając na innych, możemy wywołać taki sam skutek.W klasycznej terminologii teologiczno-moralnej występuje pojęcie „grzech cudzy”. Jak każdy temat związany z grzechem, ze złem moralnym, zasługuje na poważne potraktowanie, ale nie mogę się oprzeć pokusie przywołania anegdotycznego obrazu tego pojęcia: spowiednicy mają czasem okazję spotkać się z karykaturalną postacią „cudzego grzechu”, która polega na tym, że penitenci pięć procent czasu przeznaczonego na wyznanie grzechów poświęcają swoim słabościom i przewinieniom, a pozostałe 95 proc. to grzechy teściowej, synowej, męża, żony, sąsiada itp. Co więcej, przywołane grzechy bliźnich są najczęściej absolutnym wytłumaczeniem i usprawiedliwiającym wyjaśnieniem grzechów własnych. „Gdyby nie oni, ja byłbym doskonale święty”, zdaje się mówić taki penitent. Zrozumiałe, że nie ten problem i nie takie rozumienie grzechu cudzego, czy lepiej „współpracy w złu”, będzie skupiało naszą uwagę. Chociaż temat, sam w sobie, także jest poważny i z pewnością zasługuje na osobną refleksję.
Grzech społeczny
Problem współpracy w złu jest niezwykle ważny, poważny i – odważę się stwierdzić – coraz poważniejszy. Skąd takie wstępne założenie? Przede wszystkim stąd, że żyjemy w coraz bardziej zazębiających się relacjach międzyludzkich i społecznych. Społeczeństwo jako całość, wpływowe grupy nacisku, poszczególne jednostki mają coraz większy i coraz bardziej skuteczny wpływ na decyzje pojedynczych osób.
Jan Paweł II w adhortacji apostolskiej Reconciliatio et paenitentia omawia modne dzisiaj pojęcie „grzechu społecznego”, wskazując przede wszystkim na wielorakie, społeczne skutki każdego grzechu. Grzech jest jednak zjawiskiem społecznym nie tylko w wymiarze jego skutków, ale także przyczyn. To inni, wpływając na nas, mogą powodować pojawienie się grzechu w naszym życiu. To my, wpływając na innych, możemy wywołać taki sam skutek.
Więzi społeczne sprawiają, że współuczestniczymy w decyzjach innych i inni współuczestniczą w naszych decyzjach. Są sytuacje, w których to współuczestnictwo jest świadome dla obu stron i przez obie strony chciane, ale są i takie, w których jedna z nich nie jest tego świadoma. Może to dotyczyć zarówno bezpośredniego wykonawcy czynu, jak i tego właśnie „współpracownika”. To wszystko wskazuje na konieczność ustawicznego budzenia świadomości i poczucia możliwej odpowiedzialności nie tylko za czyny spełniane bezpośrednio przez nas, ale i za te cudze decyzje – dobre lub złe. Z tej skomplikowanej układanki wybierzmy tylko jeden aspekt – mój wpływ na złe decyzje drugiego i mój rzeczywisty w nich udział. To jest bowiem problem najbardziej znaczący w perspektywie naszej moralnej odpowiedzialności czy wręcz winy.
Współpraca bierna
Temat określony tutaj jako „współpraca w złu” znalazł swoje miejsce w oficjalnym nauczaniu Kościoła. Katechizm Kościoła katolickiego ujmuje go bardzo syntetycznie:
Grzech jest czynem osobistym; co więcej, ponosimy odpowiedzialność za grzechy popełniane przez innych, gdy w nich współdziałamy:
– uczestnicząc w nich bezpośrednio i dobrowolnie;
– nakazując je, zalecając, pochwalając lub aprobując;
– nie wyjawiając ich lub nie przeszkadzając im, mimo że jesteśmy do tego zobowiązani;
– chroniąc tych, którzy popełniają zło (Katechizm Kościoła Katolickiego 1868).
Jak widać, współpraca w złu ma wiele twarzy. Dlatego można i należy wyodrębnić kilka najbardziej charakterystycznych „układów”. Kryterium tych rozróżnień będzie sytuacja podmiotu współpracującego.
Może być tak, że „współpracujemy biernie”. Chociaż wydaje się to wewnętrznie sprzeczne, to jednak nasza bierność, bezczynność może być formą współpracy w złu. Widzimy, że ktoś zamierza popełnić albo właśnie popełnia zło, ale nie reagujemy na to, nie sprzeciwiamy się, nie próbujemy przeciwdziałać. Złoczyńca czuje się zachęcony, bezkarny. Nie odczuwa potępienia ze strony otoczenia. Rodzi się w nim fałszywe przekonanie o przyzwoleniu na zło. Chciałoby się – a może trzeba – w tym miejscu powiedzieć o fałszywej tolerancji, która pod płaszczykiem poszanowania odmienności i wolności osoby jest czasami taką właśnie bierną współpracą w złu.
Powstaje pytanie, czy każda bierność jest równie obciążająca? Oczywiście, nie.
Nasz obowiązek reagowania na zło uzależniony jest od wielu czynników. Im ściślejsza jest relacja między mną a popełniającym zło, im większa moja za niego odpowiedzialność, tym większa konieczność reagowania, oceny, a wreszcie – sprzeciwu.
Milczenie gorszące i milczenie jako właściwa reakcja
Spotyka się ludzi, którzy mają w związku z tym poważne dylematy moralne. Rodzic, który widzi zło w życiu dorastającego dziecka, nie wie, co ma zrobić. Nie reaguje na to, że syn czy córka żyją w wolnym związku, że zerwali z praktykami religijnymi, że związali się z jakąś moralnie podejrzaną subkulturą. Czuje się bezradny. Jest przekonany, że jego reakcja niczego nie zmieni. I milczy. Może popełnić grzech zaniedbania i obojętności wobec zła. Jeżeli nawet podejrzewa, że jego negatywna ocena nie zmieni zachowania dziecka, to przynajmniej da mu wyraźnie znać, że uważa takie zachowanie za naganne. „A oni czy będą słuchać, czy też zaprzestaną – są bowiem ludem opornym – przecież będą wiedzieli, że prorok jest wśród nich” (Ez 2,5).
Jest to sytuacja emocjonalnie skomplikowana. Może się pojawić lęk przed utratą kontaktu z tą osobą czy przed otwartym konfliktem. Jednak autentyczne i wewnętrznie uporządkowane relacje międzyludzkie wymagają także pewnej jednoznaczności moralnej, nawet jeżeli jest bolesna. Przewidywany brak pozytywnego skutku nie może być jedynym i przesądzającym argumentem na rzecz milczenia. Po pierwsze – milczenie jest decyzją, która ma swoje moralne oblicze i jest moralną antywartością w nas samych. Po drugie – nasze milczenie może gorszyć i budzić u drugiej osoby fałszywą świadomość i przekonanie o dopuszczalności danego czynu, co w konsekwencji może prowadzić do zniekształcania jej sumienia, osłabienia wrażliwości i utraty poczucia grzechu.
Czy milczenie może być jednak właściwą reakcją? W świetle powyższego wydawać by się mogło, że nie. A jednak można sobie wyobrazić sytuację, w której milczenie jest skazaniem kogoś na społeczny niebyt. Reakcja byłaby nadaniem rozgłosu, na którym prowokatorowi zależy. Tego typu mechanizm może występować w świecie niektórych środowisk show biznesu i mediów. „Nieważne, co mówią, ważne, że o mnie mówią!”. Milczenie zepchnie daną osobę na margines i uniemożliwi osiągnięcie zamierzonego celu – rozgłosu, na którym chce zarobić. Trzeba jednak dokonać bardzo głębokiej analizy, by milczenie nie było chowaniem głowy w piasek i nie zostało odebrane jako bezradność lub pseudotolerancja.
Bierny udział w złu popełnianym przez kogoś innego zachodzi więc rzeczywiście wtedy, gdy – jak mówi katechizm – nie reagujemy, mimo iż „jesteśmy do tego zobowiązani”. W konkretnych sytuacjach moralnych musimy sami, we własnym sumieniu odpowiedzieć sobie na pytania: „Czy jestem zobowiązany?”, „Dlaczego jestem zobowiązany?”, „Jak daleko sięga moje zobowiązanie?” i wreszcie „Jak to zobowiązanie mam zrealizować?”. Na te pytania nie ma gotowych odpowiedzi – recept, które możemy po prostu zaaplikować. Każda sytuacja jest inna, inny jest rodzaj międzyosobowych i społecznych relacji. Stała powinna być nasza świadomość współodpowiedzialności za drugiego i niegodziwości milczącego, rzeczywistego przyzwolenia na zło.
ks. Adam Sikora
Zdjęcia: pixabay.com