Wylewanie serca

Ten, kto wchodzi w ciemność, wchodzi na drogę wiodącą do kontemplacji. Precyzyjnie rzecz ujmując, już jest w kontemplacji. Kontemplacja to bowiem nic innego, jak ogarnianie duszy przez Boga.

W opisie świadomego życia wiarą często posługujemy się metaforą drogi, która dobrze oddaje zawiłości rozwoju duchowego.

Mistycy naszkicowali mapę pomagającą pokonywać kolejne etapy duchowego wzrostu. Jednak wiele osób, które prowadzą pogłębione życie duchowe, nie ma odwagi na nią spoglądać, bo mają poczucie, że to lektura zbyt trudna dla zwykłych zjadaczy chleba. Jednocześnie te same osoby stawiają sobie pytania o to, czy modlą się dobrze i wystarczająco długo. Chcą rozmawiać z Bogiem, ale – przyznajmy to – rozmówca zazwyczaj milczy zamiast mówić. Choć szczerze wypowiadają przed Nim swoje intencje, rzadko słyszą słowa odpowiedzi. Chętnie poświęciłyby Bogu więcej czasu, ale nie wiedzą, czym wypełnić te dodatkowe minuty. Nuży ich odmawianie modlitw, a własne słowa zaczynają brzmieć jałowo i stają się nieznośnie przewidywalne.

Jeśli w tym, co napisałem, odnajdujesz siebie, czytelniku, to prawdopodobnie znaczy, że jesteś pociągany ku głębszej modlitwie, której celem jest zjednoczenie z Bogiem. Nawet jeśli te słowa wydają ci się przesadą i napawają niedowierzaniem, spróbuj posmakować medytacji, której przedłużeniem będzie kontemplacja. Żeby tego doświadczyć, trzeba ze śmiałością dziecka ruszyć przed siebie, czyli w głąb.

Smakowanie objawionej prawdy

Czym jest medytacja? Mówiąc najprościej, jest smakowaniem objawionej prawdy. Dlatego słusznie wielu osobom kojarzy się ona z Pismem Świętym. Medytacja nie ogranicza się jednak do namysłu nad Słowem Bożym. Może przyjmować bardzo różne formy-od zachwytu kazaniem, przez odmawianie różańca, aż do wysiłku wypowiedzenia prawdy o Bogu w teologicznych spekulacjach. Zawsze jednak jest intelektualnym mierzeniem się z prawdami, które umysł poznaje dzięki wierze.
Człowiek wierzący odpowiada na to, co rozpoznaje jako objawienie się Boga. Najczęściej udzielenie odpowiedzi wiąże się z momentem osobistej decyzji, która w procesie wewnętrznego dojrzewania stanowi punkt zwrotny. Na początku wiara jest zlepkiem odziedziczonych lub zasłyszanych twierdzeń i wymagań. Jedną z wielu – często najważniejszą – opowieści fundujących obraz świata, określających hierarchię wartości iw konsekwencji dających narzędzia do rozstrzygania pomiędzy dobrem a złem. Stanowi lepszą, bo bardziej spójną i racjonalnie uzasadnioną wersję mitu, który wyjaśnia świat i określa w nim nasze miejsce. Dorastając do budowania więzi z Bogiem, dochodzimy do punktu, w którym musimy wybrać, czy objawienie się Boga (w Biblii i w Kościele) będziemy traktowali jako wzniosłą, piękną opowieść, czy też jako działanie realnego Stwórcy, Odkupiciela i Pocieszyciela. Niekiedy ów moment zwrotny przybiera postać zaskakującej oczywistości, innym razem jest owocem długich zmagań, a czasami nawet cierpienia, które rozjaśnia niezrozumiałe, a przecież wyczuwalne poczucie czyjejś obecności. Tak czy inaczej, ilekroć z powagą potraktujemy pytanie, czy objawienie jest mitem, czy rzeczywistością, dotrzemy do etapu osobistego zawierzenia. Wówczas działanie Boga stanie się pokarmem dla duszy. Zdaję sobie sprawę, że to sformułowanie brzmi dość górnolotnie i mgliście.

Pokarm duszy

Zycie wewnętrzne karmi się różnymi treściami. Do czasu osobistej decyzji wiary napełniamy swoje wnętrze (umysł, wolę i serce) przeróżnymi myślami, dążeniami i emocjami. W naturalny sposób hierarchizujemy ich ważność zarówno przez to, na ile cenimy ich treść, jak i przez siłę doznania. Niektórym problemom poświęcamy więcej uwagi, innym mniej, dla pewnych spraw jesteśmy w stanie podjąć wysiłek, a wobec innych wpadamy w apatię, jednych doznań szukamy, innych unikamy. Od chwili odkrycia, że Bóg jest rzeczywisty i taki, jaki sam siebie objawił, żadna myśl, dążenie lub doznanie, którego On nie jest przedmiotem, nie ma wartości absolutnej. To wcale nie znaczy, że Bóg zajmuje całą uwagę, wolę i odczuwanie. Mimo to jest jakby fundamentem wszystkiego, co ważne i pożądane. Przyjmując ustanowiony przez Niego porządek, harmonizując z Nim wolę i umysł, doznajemy nasycenia, które nie jest jedynie przelotną przyjemnością, ale coraz mocniejszą pewnością, zyskiwaniem integralnej tożsamości.
Stąd też smakowanie Bożych prawd łączy się nierozerwalnie z miłością. Ten, kto kocha, szuka zjednoczenia z kochanym. Pierwszym sposobem na zjednoczenie się z Bogiem jest prze bywanie w kręgu Jego tajemnic. Tym właśnie jest medytacja.

Sztuka medytacji w kilku aktach

Jak już wspomniałem, medytacja może przyjąć różne formy. Układają się one w pewien proces. Zacznijmy od medytacji nad tekstem biblijnym. Jezuici uczą, że żeby zagłębić się w dany fragment Biblii, należy użyć wyobraźni i postawić siebie w opisywanym wydarzeniu (np. rozpoznać swoje miejsce pośród tłumu zebranego wokół Chrystusa). Mnie samemu bliższa jest metoda wywodząca się z tradycji mniszej. Posługując się nią, należy najpierw zrozumieć tekst. Dla dominikanów zawsze, również w medytacji Biblii, ważne będzie zaangażowanie intelektu. Zrozumieć trzeba jak najwięcej, dlatego należy poznać znaczenie słów, kontekst historyczny i literacki, sprawdzić, czy tekst jest spójny, a wyciągane wnioski sobie nie przeczą. Następnie należy pytać, czego dany fragment uczy mnie o Bogu. I tu pojawia się pewna trudność, ponieważ to, co będziemy czytali, pozornie może burzyć nasze wyobrażenie o Bogu. W następnym kroku pytamy o to, czego ten tekst uczy mnie odnośnie do zasad postępowania. Na koniec zastanawiamy się, co zapowiada w stosunku do bliższej i najdalszej przyszłości. Przyznaję, że do tego momentu metoda prezentuje się jako mało romantyczna. Wymaga wysiłku, dyscypliny, niekiedy-tak miłego dominikanom-studiowania. Dlatego pomocne okażą się komentarze, słowniki, wykłady i artykuły egzegetów. Naturalnie z braku czasu można się ograniczyć do zrozumienia wewnętrznej logiki fragmentu.
Na szczęście pozostał już tylko jeden etap do przejścia. Skupienie i nasłuchiwanie. Skoro już wiem, co mówi tekst, pozo stawiam go jakby na skraju świadomości. Uważnie staję natomiast wobec Słowa. Ono jest Królem. Nie jest literą, zbiorem
słów, logiką wypowiedzi, wzniosłym pouczeniem, lecz Osobą. Skoro mówi, ja słucham. Umysł przygotowany przez badanie natchnionego fragmentu stał się głodny spotkania ze Słowem.

Przeszkoda niedopowiedzeń

Ci, którzy podejmą się takiego sposobu medytowania, dość szybko zobaczą, że coś im przeszkadza w usłyszeniu Słowa. To, dlaczego tak się dzieje, często jest przyczyną unikania medytacji w ogóle. Nawet wówczas, kiedy odczuwamy wewnętrzne przynaglenie do zatrzymania się i skupienia na obecności Boga, wolimy pozostać na etapie czytania Pisma Świętego lub słuchania o Bogu. Dlaczego? Ponieważ pełno w nas złości, smutku, niepokoju, po czucia winy, wstydu… Zanim jeszcze pozwolimy Słowu, by mówiło do nas, unikamy skupienia i uważności, ponieważ przeraża nas to, co możemy dostrzec w sobie. Boga można poznać wyłącznie sercem, a nam brakuje odwagi, by wejść do serca. Jeśli prześladuje nas tego typu doznanie, tym usilniej powinniśmy się z nim skonfrontować: stanąć naprzeciw tego, co nas wypełnia, odsłonić wewnętrzny świat doznań przed sobą samym, by skierować go w stronę Boga. Mrok duszy potrzebuje Światła.
Wylanie serca przed Bogiem jest krokiem niezmiernie ważnym. Na różne sposoby starano się opisać i ułatwić ów proces, na przykład przez praktykę codziennego rachunku sumienia. W zasadzie wylanie serca przed Bogiem polega na uświadomieniu sobie własnych myśli, pragnień i uczuć, jakkolwiek byłyby mroczne, i prośbie, by Bóg je przyjął. Nieraz prawda o nas samych nie przypomina olejku, który pokutnica wylała na stopy Jezusa, lecz jest gorzka jak jej łzy. Bez względu na to trzeba nimi skropić stopy Pana. Wówczas, jeśli tylko nie ugrzęźniemy w egocentrycznym skupieniu na swojej małości, dokona się cud. Chrystus nie tylko zauważy gest skruchy, ale i nagrodzi pokorę. Ten, kto ma odwagę odsłonić prawdę, dostrzeże to, co się kryło pod rumowiskiem niepokojących myśli i uczuć – wielkość Bożego stworzenia. Pokora doprowadza go do właściwej miary samego siebie. Oto odkrywa, że jest darem, jaki otrzymał od Boga. Doskonałym dziełem Stwórcy. Owszem, zranionym przez krzywdę grzechu, ale zarazem odkupionym przez krew Zbawiciela. Glinianym naczyniem wypełnionym Duchem Boga. W konsekwencji szeregu odkrytych, a pewnie lepiej byłoby powiedzieć „przeżytych”, rewelacji (łac. revelatio oznacza objawienie), dziękczynienie rozbrzmiewa jako najprostsza i najwłaściwsza odpowiedź.
Etap stawania w pokorze jest kluczowy w otwarciu się na dar medytacji. Bez przyjęcia prawdy o sobie nie sposób postąpić w miłości. Jak można uwierzyć w Miłość, skoro skrywa się przed nią to, co w osobistym przekonaniu nie jest godne kochania? Jak można doświadczyć mocy przebaczenia, ukrywając winę? Jak dostąpić wywyższenia, skoro nie uznaje się własnego upadku?

Głębiej znaczy prościej

Dla tych, którzy będą mieli odwagę przyjąć prawdę, medytacja staje się prosta. Przyjmuje kolejną formę, która nie wymaga już długich fragmentów tekstu, ale nasyca się pojedynczymi zdaniami. Poszczególne frazy objawionego Słowa zaczynają naturalnie zapadać w pamięć i towarzyszą w codzienności. Przy odrobinie wysiłku zamieniają się w modlitwę, którą tradycja nazywa nieustanną. Najpowszechniejsza jej forma to modlitwa Jezusowa polegająca na ciągłym powtarzaniu zdania: „Panie Jezu Chryste, Synu Boga żywego, zmiłuj się nade mną grzesznym”, lub skróconej jego wersji. Można jednak na jej wzór odnajdywać słowa własne, choć zasłyszane czy raczej przeczytane. Poszczególne zdania Pisma, wezwania Modlitwy Pańskiej, wersety psalmów staną się refrenem powtarzanym w duszy w ciągu dnia.
Wówczas też odmawianie różańca staje się przyjemnością. Nie męczy monotonność, regularny rytm czy rutyna znanych formuł. Z biegiem czasu nie potrzeba nowych treści, a jedynie przebywania w Bożych tajemnicach. Najpierw na skraju wydarzeń, umysłem jakby jedynie zahaczonym o nie, a w większej jego części skupionym na treści słów kolejnych zdrowasiek. Później proporcja ulega zmianie. Umysł coraz bardziej się cieszy i smakuje obecność prawd Bożych. Świadomie posługuję się sformułowaniem „prawd Bożych”, ponieważ nie tyle mówią one coś o Bogu, ile należą do Boga. Wraz z pogłębianiem się medytacji okazuje się bowiem, że nie tyle zdobywamy większą wiedzę o Bogu, ile raczej zbliżamy się do Niego samego.
Wytrwałe przebywanie w prawdzie o Nim staje się byciem w Nim, który jest Prawdą. Wówczas też nowego sensu nabiera cicha adoracja Najświętszego Sakramentu. Coraz mniej słów, coraz więcej obecności. Ten specyficzny rodzaj medytacji przypomina coś z zachwytu pięknem przyrody. Każdy, kto mógł zasmakować w bezkresie i majestacie pustyni, oceanu czy gór, zna rozpierające poczucie zdumienia. Wówczas chce się milczeć w pełnym przejęciu i przyjemnym doznaniu trwogi, bądź też krzyczeć w odpowiedzi na zachwyt przepełniający umysł i serce. Adoracja Najświętszego Sakramentu w jej wzniosłej formie jest czymś podobnym. Dzięki doznaniu Obecności oczyszczone serce chce odpowiedzieć na miarę tego, który się przed nim objawia. Nie może jednak wykrzesać z siebie nic, co byłoby do Niego podobne. Dlatego najpierw popada w ciemność.

Promień ciemności

Dla wielu osób ten etap jest niezrozumiały. Wymyka się logice wzrostu. Przecież medytacja miała doprowadzić do coraz większej zażyłości z Bogiem. Myśl chętnie ucieka do prawdy Bożej, a wola dąży do spełniania tego, co sprawia Mu radość. Szukanie Boga jest już stałym nurtem, który czy to w działaniu, czy spo czynku, nawet bez szczególnego skupiania świadomości, wciąż spokojnie płynie pod powierzchnią codziennych aktywności. Aż tu nagle dusza pogrąża się w ciemności, w braku możliwości sformułowania właściwej odpowiedzi, niezdolna do odczuwania Boga… Jan od Krzyża, ekspert od procesu wewnętrznego oczyszczenia, w dwóch najważniejszych swoich dziełach skupia się na udzielaniu pomocy osobom, które znalazły się w tym stanie. Wie bowiem, że to najbardziej delikatny moment na drodze zjednoczenia z Bogiem. Błędna interpretacja tego, co się wydarza, może zniweczyć dotychczasowy wysiłek i przekreślić to, co już zostało osiągnięte. Nie zamierzam streszczać tego, co napisał. Nie byłbym w stanie. Tych, którzy chcą wejść na drogę oczyszczenia, odsyłam do jego pism. Zarysuję jedynie wewnętrzny sens tego etapu. Ten, kto wchodzi w ciemność, wchodzi na drogę wiodącą do kontemplacji. Precyzyjnie rzecz ujmując, już jest w kontemplacji. Kontemplacja bowiem to nic innego, jak ogarnianie duszy przez Boga. Mistycy nazywają ją promieniem ciemności. Oto Bóg zbliżył się do duszy na tyle, że oślepia ją Jego światło. Nieprzyzwyczajona i nie zdolna do przyjęcia tego światła, czuje się, jakby była pogrążona w mroku. Będzie potrzebowała wiele czasu, aby przyzwyczaić się do światła i by światło wypaliło z niej to, co uniemożliwia jego rozpoznanie.
Każdy, kto poświęca swoją uwagę, wolę i uczucia, by skierować je do Boga, pozwala Mu na coraz większe zbliżenie się do siebie. Wraz ze wzrostem zaangażowania rosną pragnienia. Im bardziej Bogu się oddaje, tym więcej chce być przez Niego posiadany. Nie potrafi jednak osiągnąć tego, co jest celem jego pragnień. Nie wskoczy ani nie zdoła się wspiąć do nieba. Potrzeba, by Bóg sam zszedł do pragnących Go. Z biegiem czasu aktywność wędrowca ogranicza się do coraz większego pra gnienia i coraz pokorniejszego uznania, że o własnych siłach nie zdoła dotrzeć do wymarzonego celu. Bóg łagodnie, czule i (jak ma w zwyczaju) konsekwentnie spełnia pragnienie szukających Go. Zbliża się do duszy. Zanurzają w kontemplacji. Ogarnia promieniem, który z początku wydaje się promieniem ciemności.

Drogą wewnętrznego wzrostu jest Chrystus

Medytacja to smakowanie objawionej prawdy. Kontemplacja to ogarnianie duszy przez Boga. Wydaje się, że jedno prowadzi do drugiego, wobec tego można powiedzieć, że to dwa etapy drogi. W pewnym sensie to prawda. Nie powiedziałem jednak rzeczy najważniejszej. Życie wewnętrzne to Droga, a nie droga. Dlatego podążając tropem mistyków, odkrywamy, że zawsze jest się zarówno na początku, jak i u celu. Już samo skierowanie się do Chrystusa jest byciem z Nim i poddaniem się Jego działaniu. Natomiast poznawanie Go i rozkoszowanie się jego obecnością budzi jeszcze większe pragnienie posiadania Go i inspiruje nas do dalszego biegu. On rzeczywiście jest Drogą.

TOMASZ GRABOWSKI – ur. 1978, dominikanin, prezes Wydawnictwa w drodze, mieszka w Poznaniu.

„W drodze” nr 7/2019 (551)